ROZDZIAŁ 2: ŻEGNAJ NEAPOLU

Adam obudził się w swoim pokoju. Był wczesny poranek, co dawało mu rozsądną ilość czasu, zanim będzie musiał stawić się do Neapolitańskiego Biura Bezpieczeństwa, spod którego miał zostać przetransportowany do obozu dla rekrutów. Westchnął ciężko, westchnieniem tak żałosnym, że wydawał się zawierać wszystko, co było przykre na tym świecie. Wstał z łóżka i udał się do kuchni, gdzie powitał go zapach świeżej jajecznicy z pomidorami – jego ulubionej. 

– Dzień dobry, synku – powitała go mama. Stała przy piecu, zajęta gotowaniem. 

– Dobry, mamo. – Adam wyjął z kredensu dwa talerze i sztućce. Postawił je na małym, drewnianym stole wciśniętym w róg kuchni, po czym usiadł przy nim, milcząc. 

– Stresujesz się? – Samo pytanie należało do tych nieszkodliwych, ale jego prostolinijność zirytowała Adama. 

– Wyjeżdżam na dziewięć miesięcy. Oczywiście, że się trochę stresuję – odparł, drapiąc się po skroni. – Ale to nic, bywało gorzej. 

– Cóż, co powiesz na to, że kiedy wrócisz, zrobimy tu mały remont w przyszłe wakacje? – Też była zdenerwowana, ale robiła, co mogła, aby to ukryć. Nawet nie uśmiechała się jak zwykle. Tego dnia jej uśmiech był słabszy, bledszy. – Odłożę trochę pieniędzy. Będziemy mogli w końcu nieco rozjaśnić to mieszkanie. Pozbyć się starej boazerii, pomalować ściany czymś... 

– Jaśniejszym niż leśna zieleń? Ta, byłoby miło. – Wymuszony uśmiech czy nie, skutecznie odciągała jego myśli od wojska. – Zawsze ciekawiło mnie, jaki kretyn upodobał sobie akurat ten kolor. 

– Mógłbyś się zdziwić. To prawdopodobnie nie był żaden kretyn. Po prostu taka była kiedyś moda. Nie mogę powiedzieć, że jestem fanką... – Potrząsnęła patelnią jeden, ostatni raz. – Jajecznica gotowa. 

Jedli śniadanie, dyskutując o przyszłych renowacjach – co miało się zmienić, co miało zostać, jakich farb użyją do każdego pokoju i skąd je wezmą. Kiedy skończyli jeść, nastała cisza. Nie było już ucieczki przed zaistniałą sytuacją. Wkrótce będzie musiał wziąć z pokoju swój bagaż, pożegnać się z mamą i ruszyć w drogę. Ta rzeczywistość była trudna dla obojga z nich. 

– Proszę, pamiętaj, nie jesteś żołnierzem. To nie twoja droga. Ciebie czeka kariera szanowanego polityka, wiem, że tak będzie. Obóz dla rekrutów to coś, przez co każdy chłopak w twoim wieku musi przejść. Proszę, nie daj się wciągnąć w jakiś wojenny nonsens. Jest tyle różnych sposobów czynienia dobra na tym świecie i większość z nich jest znacznie lepsza niż zakładanie na siebie munduru. Nie bądź jak... jak... 

– Mój ojciec? 

– Twój ojciec był dobrym, honorowym człowiekiem. Nawet mimo tego, że nie dotyczył go nabór, zaciągnął się na ochotnika, aby stanąć naprzeciw Powstania Gdańskiego. Ale tym samym odrzucił całe swoje dotychczasowe życie. Odrzucił swoją rodzinę. Nie było łatwo wychowywać cię samemu, szczególnie po tym, jak zmarli twoi dziadkowie. Proszę, wróć do mnie i wybierz lepsze życie. – Jej słowa były czymś więcej niż prośbą – brzmiały bardziej jak modlitwa. 

– Mamo, nie jestem moim ojcem. Wiesz dobrze, że przez ostatnie parę lat nie robiłem nic innego, jak pracowałem, aby dostać się na Uniwersytet Rowana. Teraz, kiedy mnie przyjęli, mam przed sobą tylko jedną ścieżkę. Nie obchodzi mnie Republika, nie obchodzą mnie wojny. Chcę godnego życia dla nas obojga i już dawno ustaliliśmy, że najlepszym sposobem, aby to osiągnąć, jest kariera polityczna. – Delikatnie otulił jej dłoń swoją. – Wszystko będzie dobrze. 

Wstali od stołu, mama czule go uściskała. Następnie Adam poszedł do swojego pokoju. Spojrzał na niego po raz ostatni. Spojrzał na album numizmatyczny stojący na półce, w którym zbierał monety ze starego świata. Spojrzał na ściany oblepione wizerunkami jego ulubionych bokserów, które wyciął z gazet. Wreszcie spojrzał na lustro, zdobiące ten kawałek ściany, którego nie zajmowali bokserscy mistrzowie. 

Zobaczył w nim młodego mężczyznę z krótko przyciętymi czarnymi włosami, jego cedrowa skóra rozświetlona przez poranne słońce. Był z siebie całkiem zadowolony. Podwinął rękawy swojego ulubionego, burgundowego golfu i poświęcił dłuższą chwilę na polerowanie skórzanych butów. Buty to najlepsza wizytówka każdego mężczyzny – mawiał Pahan Stawrogin. 

Nastał ten czas. Zarzucił na grzbiet plecak, chwycił za torbę i skierował się ku wyjściu. W progu pożegnał się z mamą, całując ją w czoło. Zanim się obejrzał, był już na zewnątrz. 

Miasto przebudziło się wcześniej niż on. Ludzie zdążyli już wyjść na ulice, pochłonięci swoimi sprawami. Wkrótce dotarł do głównej brukowanej drogi, która miała zaprowadzić go do Biura Bezpieczeństwa. Kiedy ją przemierzał, starał się z całych sił docenić jej piękno – piękno starych kamienic, każda innego koloru i kształtu, przeplatanych gdzieniegdzie z posępnymi, brutalistycznymi blokami i nowoczesnymi domkami bliźniakami. 

Oto właśnie neapolitańska architektura – jeżeli tak można było ją nazwać – ponieważ wszystkie te budynki powstały przed założeniem Nowego Neapolu, przed kataklizmem. Ludzie zwyczajnie połączyli ze sobą to, co wyłoniło się z ciemności, i tym samym ukształtowali miasto. Nie było nowych domów w Nowym Neapolu – zasiedlenie tych już wybudowanych lub przeniesienie ich, jeżeli pojawiły się w niedogodnych miejscach, było zdecydowanie bardziej praktyczne. 

Kiedy był już w pobliżu Biura, spostrzegł długi rząd zaprzężonych wojskowych powozów, otoczonych tłumem rozemocjonowanych chłopców. Adam zaczął mozolnie przedzierać się przez zbiorowisko, licząc na znalezienie swoich przyjaciół. Tak też się stało – zauważył Kacpra i Marcina stojących blisko przodu zgromadzenia i udał się w ich stronę, torując sobie drogę. 

Wkrótce cała trójka wykrzykiwała do siebie rozmaite powitania, przyprawione szczyptą wisielczego humoru. Marcin wydawał się być niewzruszony całym tym zamieszaniem. Odzywał się zdawkowo, lecz taki był jego urok. Kacper wyglądał na bledszego niż zwykle i, w przeciwieństwie do Marcina, a także zupełnie jak nie on, był teraz niezwykle rozmowny. Co prawda jego rozmowność sprowadzała się do serii obaw i pytań, ale Adam i tak uznał to za poprawę. 

Thomasa nie było nigdzie w pobliżu. 

– Może powinniśmy sprawdzić, co u niego? – zaproponował Kacper. 

– Nie, da sobie radę. Odkąd go znam, zawsze z czasem był na bakier, ale trzeba mu przyznać, że sukinsyn zwykle jest na czas... po prostu ledwo. – Marcin wzruszył ramionami. 

– Nie martwisz się choć trochę? 

– Nie, właśnie powiedziałem ci dlaczego. 

– Nie mówię o Thomasie. Mówię o tym wszystkim. – Kacper wskazał rękoma na otaczający ich tłum. 

– Masz na myśli obóz? Wiem, że wszystko będzie dobrze. Mój dziadek był w brytyjskich siłach specjalnych. Wojsko mam we krwi. 

– Mówimy o dziadku od strony matki? – wtrącił Adam. 

– Ojca. 

– Myślałem, że był kupcem. 

– Ha! Ja też tak myślałem do wczorajszego wieczora. Wróciłem do domu po naszym spotkaniu i zacząłem się pakować. Byłem trochę roztargniony, nie mogłem się ogarnąć. Zmarnowałem mnóstwo czasu, łażąc po pokoju, szukając nie wiadomo czego. Nagle, znikąd, pojawia się mój ojciec i mówi, że chce zamienić ze mną słówko. Myślałem, że rozchodzi się o brakującą butelkę wina i że mnie za nią spierze. A on mi mówi, że zdaje sobie sprawę, jak trudne dla chłopaka jest przejście przez obóz, i że ma dla mnie prezent. 

W tym samym momencie spostrzegłem, że trzyma w ręku małe tekturowe pudełko. W środku było to... – Marcin sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej oliwkowy kawałek materiału. 

– Bandana mojego dziadka – powiedział z dumą. – Okazuje się, że w starym świecie dziadek był wojakiem, a został kupcem dopiero wiele lat później. Tata zapewnił mnie, że płynie w nas żołnierska krew i że poradzę sobie z obozem raz dwa. – Westchnął głęboko. – Wiecie co? Nie zawsze dogaduję się z ojcem, ale cholera, może czasem oceniam go zbyt ostro... 

– Siemka, chłopaki, kogo oceniamy? – Thomas wynurzył się z tłumu. 

– Cześć, Thomas. Tak jak mówiłem, dostałem ten... 

BACZNOŚĆ! – doniosły, szorstki głos przeszył powietrze. – Nazywam się Hugo Farina i jestem przewodniczącym rekruterem w NBB. Za chwilę przeczytam listę osób skierowanych na odbycie obowiązkowego szkolenia wojskowego. Wszyscy na tej liście zostali poinformowani o ich obowiązku stawienia się na szkolenie poprzez listy wysłane kolejno 31 czerwca 2057 roku i 31 lipca 2057 roku. 

Kiedy wyczytam wasze imię, wystąpicie przed tłum i zostaniecie skierowani do przypisanego powozu. Niestawienie się będzie traktowane jako odmowa wzięcia udziału w obowiązkowym szkoleniu wojskowym i będzie kierowane bezpośrednio do organów ścigania. – Odchrząknął. – Wobec tego zaczynamy: Dimitri Ognik... 

Czekanie na bycie wyczytanym było dla Adama prawdziwą udręką. Nie znosił oczekiwania, zdecydowanie wolał działać. W głowie kłębiły mu się liczne myśli, niektóre zupełnie absurdalne, jednak za żadne skarby nie mógł się ich wyzbyć: Uciekaj, zabiorą ci wolność. Wyluzuj, nie ma mowy, aby twoje imię było na tej liście. Przejdź do przodu, nie zauważą cię. Nie zaczekają na ciebie... 

Adam L’etoile! 

Wybrzmiało jego imię, a gorączkowe myśli na raz ucichły. Jego los był przesądzony – był w tym pewien komfort. Wyszedł przed szereg i zajął miejsce w powozie, do którego został skierowany. 

Każdy wyglądał tak samo. Korpus z drewna koloru głębokiego oranżu, zadaszony zieloną, śliską płachtą, aby podkreślić wojskową przynależność. Większość miejsc była wolna. Nie pozostało nic innego, jak czekać na resztę. 

Thomas Augustin! 
Kacper Janković! 
Marcin Murray! 

Z nich tylko Thomas został przypisany do tego samego powozu, co musiało wystarczyć. 

Kiedy wszyscy usiedli na swoich miejscach, cała kolumna ruszyła ulicami miasta w stronę północnej bramy. Dzielnica portowa już wkrótce przerodziła się w centrum miasta – tłoczne ulice lśniące sklepowymi witrynami, które kusiły wzrok różnymi wspaniałościami: wyszukanymi meblami, luksusowymi rowerami czy niezmiernie drogimi ubraniami pochodzącymi ze starego świata. 

Te ubrania miały co najmniej pół stulecia, a co za tym idzie, wymagały pielęgnacji specjalnymi olejami i pastami, aby nie rozpaść się z upływem czasu. Błędem byłoby jednak założenie, że swoją cenę zawdzięczały jedynie rzadkości. Prawdziwym sednem była technologia, przy pomocy której je uszyto – maszyneria przewyższająca cokolwiek w zanadrzu obecnych manufaktur tekstylnych. Tkaniny były bardziej złożone i zszyte z precyzją, która dalece wykraczała poza możliwości rąk ludzkich. 

Następnie skierowali się na północny wschód, zahaczając o dzielnicę mieszkalną, która była dokładnym przeciwieństwem centrum. Tutaj ulice były relatywnie puste, a jedyne sklepy, jakie można było napotkać, sprzedawały artykuły spożywcze i niewiele więcej. Była to całkowicie syntetyczna część miasta – nie powstała na skutek kataklizmu, a została stworzona przez magnatów, którzy kawałek po kawałeczku przenosili tu swoje wille, tworząc z tej części miasta enklawę dobrobytu. 

Ów dobrobyt można było poczuć na każdym kroku – od strzelistych dachów po lazurowe baseny. Kacper mieszkał tu z rodziną do momentu, w którym, z powodów finansowych, zostali zmuszeni do przeprowadzki do dzielnicy portowej. Dalej prowadzili godne życie, ale nic na poziomie tej dzielnicy. 

Odbili na zachód i niebawem przekraczali miejskie mury poprzez Bramę Płaczki. Były one jedną z niewielu budowli wzniesionych od zera przez Republikę. Powstały kilka lat po założeniu Nowego Neapolu. Senat spodziewał się sporej ofensywy ze strony Unii Belgradzkiej – państwa, które zostało później wcielone do Rzymskiej Republiki. 

Aby przygotować się do obrony, praktycznie wszyscy zdolni do pracy mieszkańcy Neapolu zostali skierowani do budowy muru. Prace toczyły się równolegle dookoła miasta w systemie dwóch zmian – dziennej i nocnej. 

Na początku władze miasta planowały wybudować mur w ciągu pięciu lat, jednak kiedy napięcia na granicy zaczęły gwałtownie wzrastać, zmiany wydłużono z ośmiu godzin do dziesięciu, dwunastu, aby w niektórych jednostkach osiągnąć niechlubne i nieludzkie czternaście godzin ciężkiej fizycznej pracy. 

W końcu belgradzka armia uderzyła na Nowy Neapol dwa lata po rozpoczęciu budowy. Do tego czasu mury były wystarczające, aby żołnierze tam stacjonujący odparli szturm napastnika. 

Ów akt społecznej solidarności nie obył się jednak bez kosztów. Szacuje się, że podczas całego okresu budowy około dwa i pół tysiąca ludzi poniosło śmierć w wyniku wypadków lub wycieńczenia. Liczba rannych nigdy nie została oficjalnie ogłoszona. 

Takie było poświęcenie, jakiego Rzym domagał się od swoich ludzi. 

Kiedy Nowy Neapol malał na horyzoncie, Adam zastanawiał się, jaka ofiara będzie wymagana od niego. 

 

Previous
Previous

JUŻ WKRÓTCE

Next
Next

ROZDZIAŁ 1: OSTATEK PRZESZŁOŚCI