Pawie Polowanie
Pod złocistym pięknym niebem,
Stało miasto tuż nad brzegiem.
Miasto stare – wręcz zbyt stare
Miasto wzniosłe ponad miarę.
Jego mianem Lumis było,
Za tym mianem zaś się kryło
Iż w zatoce niebywale
Jasny dzień panuje stale.
Noc, bo tak ją nazwać można
Dało się jedynie poznać
Po tym, iż sklepienia kolor
Siny staje się jak fosfor.
Gdy purpura złoto topi
Wtem mieszkańcy tej zatoki
Schodzą się do tawern, barów
Śmiać się, tańczyć pośród gwaru.
Pewnej nocy w karczmie „Tran”
Bawił się tam pewien pan.
To miastowy był poeta
Dla złośliwych - wierszokleta.
Siedział przy dębowym stole
Rozśmielony alkoholem,
Prawił innym biesiadnikom:
„Choć poetów jest bez liku
Wszyscy bledną w moim blasku
Jam artysta wart poklasku
Ponad wszystkich elokwentny,
Tak odważny tak...”
„...nadęty?”
Jadem trysnął Bonifacy
Szewc sędziwy, tytan pracy.
O artystach miał mniemanie
Że się lenią nieprzerwanie.
Czasem tylko wierszyk sklecą
I już ludzie do nich lecą
Dać pieniądze, na hulanki,
Na dziewczyny, wina dzbanki.
Milo – tak się zwał artysta,
Z jego oczu poszła iskra
Chyłkiem skrzywił się, zadyszał
I udawał, że nie słyszał.
Niewzruszony ciągnął dalej
Że wymowie jego zgrabnej
Ani człowiek ani zwierzę
W żadnej się nie oprze mierze.
„Toż to bujdy na resorach!”
Bonifacy wnet zawołał
Był wzburzony nie na żarty
„Taki wymysł śmiechu warty!”
„W takim razie mości Panie
Ja ogłaszam polowanie. Nadzwyczajne, wręcz jedyne
Jeśli kłamię niechaj zginę.
Na nim właśnie doświadczycie
Cudów dziwnych ponad życie.
Tam to z gracją wręcz pasterza
Zaklnę ja dzikiego zwierza
Co przed człekiem zawsze drżał
Aby mi się ubić dał.”
Kiedy złoto powróciło
Na widnokrąg pełną siłą,
Wnet do puszczy wyruszyła
Armia łowczych, co liczyła
Mieszczan rychło kilkunastu.
Na ich czele, wśród oklasków,
Kroczył dumnie młody Milo,
Z bardzo pewną siebie miną.
Las był obcy, las był nieswój,
Zwiedzać go nie było sensu.
Lumis bawi, Lumis żywi,
Zatem tylko cni myśliwi
Znali lasu wsze tajniki –
Rzeczki, leśne zagajniki.
Na wyprawie dwóch ich było –
Bracia, przyjaciele Milo.
Kroku mu dotrzymywali
I co chwila doradzali,
Gdzie się udać, by na pewno
Zwierza spotkać jakże prędko.
Puszcza wiła się, kręciła,
Głębiej, głębiej ich wabiła.
Ku zdobyczy kierowała,
Znowuż jednak ją chowała.
Stąd też Milo ją okrzyknął
Jędzą, kokietą perfidną.
„Cicho, cicho! Czy słyszycie?
Czyżby to zwierzyny wycie?”
Wtrącił nagle stary Hugo,
Wytężając wielkie ucho.
I już wkrótce dochodzenie
Wykazało pawie brzmienie.
Zatem poszli jego śladem,
Prędkim, rześkim, leśnym zwiadem.
Dźwięk ich wywiódł na polanę –
Małą, skromną, niby ranę
W lasu zielenistej skórze.
Na jej środku rosły róże.
W nich zaszyty siedział paw,
Wydzierając spośród traw
Wsze robactwo, co się zowie.
Gdy podeszli, podniósł głowę.
„Bez obaw, nie ma co się bać,
Myśmy przyszli porozmawiać!”
Wraz zakrzyknął pewnie Milo.
Paw popatrzył na nich krzywo:
„Czemu zatem, drodzy ludzie,
Macie wszyscy broń przy udzie?”
„To na naszą jest obronę,
Gdyby jakie zwierzę głodne
Chciało nas na obiad zjeść.
Dla przyjaciół – chwała i cześć!”
Łowczym tak przedstawił sprawę:
„Chłopcy, kładźcie broń na trawę!”
Położyli.
„Czego chcecie?”
„Porozmawiać, przecież wiecie,
Pawiu. O tobie, o świecie...”
„Zatem?”
„Mądryś, takich cenię.
Wierzysz może w przeznaczenie?”
„Wierzę. Wszystko, co stworzone,
Jestże czemuś przeznaczone.”
„To dopiero oświadczenie!
Jakie twoje przeznaczenie?”
„Żywić się na smacznej gliście,
Aż i na mnie czas wnet przyjdzie.”
„A wtedy, co ci zostanie?”
„Ludzki wymysł – posiadanie.”
„W tej najczarniejszej porze
Nawet paw po sobie może
Zostawić dziedzictwo większe
Niż marzenia twe najśmielsze.
Ja ci oferuję rolę
W historii, która dolę
Twą opisze.”
„Mów, pan dalej” –
Paw, zaciekawiony raczej
Uroczymi wymysłami,
Cmoknął lubo wraz ustami.
„Umrzeć – taka kolej rzeczy,
Raczej temu nikt nie przeczy.
Jeśli jednak umrzeć trzeba,
Szczęśliw ten, kto sięgnie nieba,
Przedtem jakiś cel spełniając.
Spełnij mój cel, dopełniając
Utwór dziwny ponad dziwy,
O niezwykłym wprost myśliwym,
Który pawia to przekonał,
Aby z jego ręki skonał,
I o pawim przyjacielu,
Który w śmierci zaznał celu.”
„A więc to są takie buty.
Potrzebuję ja minuty
Na oferty rozważenie.
W międzyczasie ja o ciebie
Chciałbym się dopytać...
Cóż, charakter twój odczytać.
Jakie twoje przeznaczenie,
O, niezwykłe ty stworzenie?”
„Przeznaczonym, Pawiu luby,
Do czynów najgodniejszych chluby.
Czynów pełnych ducha, klasy,
Czynów wielkich po wsze czasy.
Lecz bez ciebie nie dam rady.”
„Coś innego zdolne aby
Przyćmić te ambitne sprawy?
Rodzina lub...”
„Wielka sztuka!
Tego każdy głupiec szuka.
Jam jest ponad te banały,
Człowiek rządny wiecznej chwały.”
Paw, rad wielce, kły wyszczerzył.
„Toć to los godny rycerzy!
Myślę, że się dogadamy.”
„Na co zatem tu czekamy?”
„Hola, hola! Nie tak szybko.
Waruneczek ja mam, rybko.”
„Co też sobie zażyczycie?”
„Chciałbym w zamian twoje życie.”
Barwna niegdyś twarz poety
Zbladła jak zwiędłe bukiety.
„Ptaku miły, bądźmy szerzy,
Naszych żyć się nie pomierzy
Jedną i tą samą miarą.”
„Życie me ulotną parą.
Nie me życie ja tak cenię,
Tylko twoje przeznaczenie.”
„Co powiedzą mojej pannie?
Mam dziewczynę, czeka na mnie...”
„Słyszał przecież las nasz cały,
Żeś ty ponad te banały.”
„Ja...”
Odwrócił się poeta
Do kamratów, a tu bieda.
Stoją, nie odpowiadają,
Przedstawienie oglądają.
Nic się z nich nie wydobędzie.
Paw zafukał:
„Jak więc będzie?
Wreszcie się waść zdecydujesz,
Czy w ambicje swoje plujesz?”
Potem cisza na polanie
Panowała nieprzerwanie.
Cały las wręcz oddech wstrzymał,
Czekał na historii finał.
Nagle wystrzał! Za nim drugi!
W niebo lecą dymu smugi.
...
Gdy do Lumis powróciła
Armia łowczych, co liczyła
Mieszczan rychło kilkunastu,
Nieśli oni pośród wrzasków
Okazałe truchło pawie,
Ustrzelone na wyprawie.
Obok niego – przecież wiecie –
Nieśli poetę, najwybitniejszego w świecie.